Bestriariusz Warmiński
BIALI LUDZIE - Mało kto już dzisiaj pamięta te małe energiczne, ale podstępne i niezwykle niebezpieczne stworki zamieszkujące przydrożne kałuże. Zdarzało się, że kiedy przejeżdżający wóz wjechał w wodę zamieszkaną przez te demony, wspinały się one natychmiast na niego a następnie ukrywały się w zakamarkach i fałdach ubrań jadących na nim ludzi. Czaiły się tam, by pod osłoną nocy wychynąwszy ze swoich kryjówek wyślizgnąć się przez usta i nos śpiącym ludziom do trzewi. Wywoływały przez to ciężkie choroby, których objawem przeważnie była wysoka gorączka. Próbowano walczyć z białymi ludźmi na różne sposoby od spożywania źdźbła starej miotły na glonce chleba z masłem aż do picia wymyślnych driakwi z okowity i suszonych oczu raka startych w moździerzu. Zdeterminowani chorzy próbowali pozbyć się białych ludzi chuchając w wywiercone uprzednio w drzewach otwory, zatykając je następnie kołkiem, ale ponoć nie na wiele to się zdawało.
DIABEŁ, kaduk, czart, bies, licho – siła nieczysta, zły duch – był istotą nadrzędną i zmieniał swą postawę i formę działania w zależności od sytuacji, miejsca i potrzeb. Diabła wyobrażano sobie jako człowieka z rogami, ogonem i jedną nogą zakończoną kopytem, oraz z trzymanymi często w ręku widłami. Czasem diabeł ma sierść, cztery nogi i bardzo duży krzywy nos, niemniej warmińska wersja przedstawia go w kusym, czarnym fraku i czarnym cylindrze, z ogonem, rogami i kopytami. Według wierzeń ludności warmińskiej diabły mogły być dobre lub złe, dlatego tutejsze diabły były bardziej oswojone, czasem nawet uważane za głupie i dające się łatwo oszukać. Nie miał diabeł u nas łatwego życia i często parobkowie oraz gburzy wykorzystywali jego umiejętności dla własnych korzyści, a następnie odprawiali go z kwitkiem po osiągnięciu celu. Również sprytne baby potrafiły ośmieszyć oraz wyprowadzić czarta w pole, co nie wystawiało mu dobrego świadectwa wśród piekielnego bractwa. Miejscem przebywania diabła były bagna i gęste lasy, ale nader często czatował na ludzkie duszyczki na rozstajach dróg oraz w pobliżu karczm.
KŁOBUK, lataniec – Demon zamieszkujący lasy, gdzie osiedlał dziuple starych drzew pod postacią sowy, albo małpki z bardzo długim ogonem. Jednak w czasach jesiennej szarugi często podchodził pod ludzkie domostwa przybierając zazwyczaj postać zmokłego ptaszyska, podobnego ni to do kury, ni to do koguta. Przysiadał wtedy na płocie wybranego domostwa i czekał, aż chłop zlituje się i zabierze go do swojej chałupy. Przeważnie wiedziano z kim się ma do czynienia i jeśli gospodarz powziął decyzje o przygarnięciu kłobuka – zabierano go do domu, suszono i ogrzewano, a następnie zapewniano legowisko na strychu. Najlepiej w beczce wypełnionej pierzem. Kłobuk okazywał wielkie przywiązanie do ludzi i chętnie z nimi zamieszkiwał, a za dobre jedzenie potrafił się domownikom odwdzięczyć. Jako istota o czarciej proweniencji, czynił to jednak krzywdząc innych. W ciągu dnia nie opuszczał swoich pieleszy, natomiast w nocy wślizgując się wszędzie i nie zważając na wymyślne zabezpieczenia kradł sąsiadom zboże, wędzonki i pieniądze, znosząc wszystko swoim żywicielom, którzy w bardzo szybkim czasie dochodzili do wielkich bogactw. Zdarzało się, że wracając z łupieskiej wyprawy kłobuk upuszczał część swojego łupu. Jednak, kiedy próbował go podnieść ktoś niepowołany wszystko natychmiast zamieniało się w pakuły, popiół a nawet w łajno. Powiadano, że sposobem na zdobycie dóbr przenoszonych przez kłobuka było śmiałe i nagłe pokazanie mu tylnej części ciała. Trzeba było jednak uważać, gdyż mściwy kłobuk mógł za karę obsypać śmiałka wszami i innym robactwem. Zabezpieczali się gospodarze przed kłobukową kradzieżą jak tylko mogli, przy tym najlepszym ze sposobów było znaczenie w spichlerzach każdej kupy zboża znakiem krzyża świętego. Zadomowiony kłobuk mógł służyć gospodarzom, ich dzieciom a nawet wnukom, ale biada temu kto postanowił rozstać się z nim, lub uczynił mu krzywdę. Mściwy demon, pozbawiony opieki potrafił nie tylko wynieść to co wcześniej u gospodarza nagromadził, ale potrafił też spalić całe gospodarstwo. Szczęśliwi byli zatem ci, którzy z kłobukiem się nie bratali, bo związek z siłami nieczystymi zawsze przynosi jednak złe owoce.
KNOZA – Potwór niewieści, dręczący ludzi i bydlęta. Nalążaca do złych istot, którym straszono niegrzeczne dzieci. Ta według wyobrażeń chuda, pomarszczona i bezzębna czarnooka postać zamieszkiwała ostępy leśne, gdzie przemyślnymi sposobami wabiła swoje ofiary. W szczególności gustowała w dzieciach, stąd starsi zwykli upominać latorośl: Ne choć tam, bo ća weźńe knoza.
KOBOŁDY - Bożkowie domowi. Przemieszkiwał zwykli w najskrytszych miejscach domostwa, a nawet w szczelinach ścian. Mówi się, że dobrze traktowane przenosiły zboże od innych gburów i sporzyły dobytek gospodarzom, którzy o nie dbali. Za ich pośrednictwem odbierano także mleko od cudzych krów i przysparzano swoim. Według gminnych podań wystarczyło tylko rankiem przeciągnąć po rosie płat płótna używanego do cedzenia mleka w miejscu gdzie przechodziły krowy i zawiesił nad naczyniem, a mleko w wielkiej obfitości w czasie dojenia ciekło do kany. Takie płótno było właśnie darem kobołdów dla opiekujących się nimi gospodarzy, którzy składali im za to w darze najwytworniejsze jedzenie. Jeśli kobołdy chciały zamieszkać czyjeś domostwo, uprzedzały o tym gospodarzy w wymyślny sposób. Oto podczas nocy uzbierane smolne drzazgi układały na kupkę pośrodku izby i wrzucały do naczyń z mlekiem pomioty rozmaitych gryzoni. Jeśli nazajutrz gospodarz domu, spostrzegłszy to zostawił nienaruszoną kupkę drzazg do nocy następnej i nie nakazał wymieść izby oraz dał domownikom do spożycia zanieczyszczone mleko, wówczas kobołdy ukazywały się domownikom i odtąd zamieszkiwali razem. Lecz jeśli wymieciono izbę, rozrzucono kupkę, a mleko wylano – wówczas udawały się w pokoju szukać innego mieszkania.
LEMAN – olbrzym, wielkolud. Według wierzeń pochodził z ludu gigantów zamieszkujących dawnymi czasami tereny Prusów. Podobny do ludzi, różnił się od nich ponad naturalnymi rozmiarami. Był to bohater wędrowny, który czynił wielkie rozboje, ale i wielkie dobro ludziom, z zależności od tego jak go potraktowano. Wywracał grody całe, jak kopy siana, wyrywał największe drzewa z korzeniami a te służyły mu za podrożne laski i pociski w bitwie. Miotał przy tym ogromne kamienie, którymi druzgotał łodzie oraz całe zastępy wojsk. Powiadano, że pewnego razu bił się ze smokiem pod pewną górą, gdzie zdobył ogromny skarb nagromadzony przez tegoż smoka. W wędrówce dotarł do warowni, gdzie upodobał sobie córkę pana na zamku. Tak pannę umiłował, że w zamian za jej rękę oddał jej ojcu złoto i srebro, jakie po zabiciu smoka znalazł w jego jaskini. Panna była urodziwą dziewicą o tak nadzwyczajnej sile, że ująwszy wołu za rogi potrafiła go przez siebie daleko odrzucić. Jednakże, w porównaniu z Lemanem wzrostem i siłą dzieckiem się zdawała. Mocno ją pokochał olbrzym, a ona mu trefiła włosy i brodę grzebieniem, który był wielki, jak skrzydło wiatraku. W podróżach żona siedziała mu na barkach, a kiedy przebywał najgębsze rzeki, woda mu ledwie do kolan sięgała. Podobno długo wędrował w poszukiwaniu innych olbrzymów, ale czy znalazł swoich pobratymców, tego nikt nie wie.
MAMON, mamuna - Demon porywający i odmieniający dzieci. Duży wzrost, nieproporcjonalnie długie ręce, świńskie kły i sierść futrzasta – tak wyobrażano sobie na warmińskiej wsi Mamonę. Zamieszkiwała ta boginka lasy, legując w niedostępnych matecznikach skąd wychodziła tylko na łowy. Korzystając z nieuwagi, podmieniała pozostawione w kołyskach dzieci na swoje potomstwo - zamony. Czasem demon upatrzywszy łup chodził już za ciężarną kobietą, gnębiąc ją już na długo przed porodem, nierzadko podmieniając płód w łonie matki. Niemniej najwartościowsze były dla niej nieochrzczone niemowlęta. Zdesperowana Mamona gotowa była wyrwać dziecko matce z rąk by porwał w głąb lasu, skąd już nigdy nie wracały.
MIERNIKI – były duchami mierniczych, geometrów, którzy za życia nie gardząc dobrą łapówką odmierzali niesprawiedliwie granice, krzywdząc nieświadomych chłopów na rzecz bogatych gburów. Często objawiali się wieczorami w porze letniej, kiedy to pokutując przemierzali pola i łąki powtarzając w nieskończoność swoje pomiary, przyświecając sobie bladoniebieskim światełkiem. Nie nastawały mierniki na ludzi, a wręcz im pomagały przyświecając w ciemnościach, kiedy ci drudzy coś upuścili. W tym celu wystarczyło tylko gwizdnąć, nie zapominając jednak o grzecznym podziękowaniu za udzieloną pomoc. Czasami słychać było pod chałupami cichy brzęk łańcuchów. To mierniki zjawiały się z kamieniem granicznym w rękach, by spytał się co z nim zrobił. Jeśli gospodarz odpowiedział takiemu duchowi: Odłóż go tamuj, skąd go żeś wziuł – słowa te kończyły pokutę mierniczego i wybawiała jego duszę od dalszych męk na ziemskim padole.
OGNIKI – to dusze zmarłych pokutujące na ziemi za swe grzechy. Świeciły zimnym, bladym światłem, pojawiając się na cmentarzach, podmokłych łąkach, torfowiskach, bagnach i brzegach rzek. Wielu ludzi próbowało podejść bliżej świecących ogników – te jednak znikały natychmiast gdy ktoś chciał się do nich zbliżyć. Mówiono, że to dlatego, iż pilnują swoich skarbów zdobytych w niegodziwy sposób jeszcze za życia i nadal chronił je zazdrośnie. Wśród ludzi istniało przekonanie, że zakopane skarby musiały się co sześć lat oczyszczać, stąd odważni podejmowali próby podpatrywania miejsc, gdzie "przesuszały się" pieniądze. Generalnie jednak wystarczało przekonanie, że ogniki pojawiają się ludziom tuż przed śmiercią, aby odstraszyć amatorów szybkiego wzbogacenia się przed uporczywym gonieniem za ognikiem.
ŚMIERĆ – Nieśmiertelna istota, która przemierza świat od początku jego istnienia. Przybierała przeważnie postać kościotrupa odzianego w białą szatę z nieodłączną kosą w dłoniach. Zadaniem jej było przeprowadzanie żywych istot na "drugą stronę", czyli uśmiercanie. Wielkie było przekonanie ludzi, iż jest to jedna z najsprawiedliwszych istot. Zdarzało się, że spełniała ostatnie życzenie umierającego, a nawet litowała się nad kimś i dawała mu kilka dodatkowych lat życia. Mówiono nawet, że bywali tacy, którym śmierć była patką* na chrzcie. Jej pojawienie się w obejściu poprzedzały rożne znaki takie jak wycie psów, pohukiwania sowy, lub dziwne jęki i zawodzenia. *patka – matka chrzestna
TOPNIK, topich, topek – Demon wodny utożsamiany z samobójcą, który skończył swój żywot w gębinach. Zamieszkiwał w jeziorach, rzekach, stawach, a nawet w studniach i przydrożnych rowach. Najczęściej przybierał postać nagiego małego i chudego chłopca o długich rękach i palcach oraz włosach zlepionych błotem i wodorostami. Czasem pojawiał się w zielonym kubraczku przewiązanym powrozem i czerwoną czapeczką na głowie. Według wierzeń topnikiem mogło też stać się niemowlę utopione w jeziorze przez wyrodną matkę. Mimo mikrej postury był bardzo silny i wciągał pod wodę nie tylko nieostrożnych pływaków, ale również duże zwierzęta gospodarskie, takie jak woły czy konie. Czasami wabił swoje ofiary przywiązując na rosnących tuż nad wodą krzakach lub drzewach czapkę, but, wstąkę, lub inną ponętną rzecz i wciągał tych, którzy po nie sięgali. Wierzono, że topich musi topić, a kogo wyznaczył sobie na ofiarę śmierć go i tak nie minie, a nawet jak ucieknie z wody, to zginie tego dnia gdzie indziej. W okolicach jezior często słychać było ich tęskne zawołania: Czas idzie i godzina, a człowieka nie ma !, a ludzie godząc się z losem powiadali: Wejta, w tam jeziorze jest taki duch, co topsi ludzi, i to zawdy komuś mus utonąć. Zdarzało się, że w księżycową noc, zwabiony srebrną poświatą, siadał topnik na grobli, lub moście i pykał fajeczkę. Komu odwagi nie zabrakło, mógł wtedy z nim porozmawiać, nie był bowiem wtedy tak groźny. Dla ochrony przed tym demonem wodnym za najpewniejszy sposób uznawano znak krzyża czyniony przed wejściem do wody.
ZAMON, odmianek – chudy, brzydki, nieustannie wrzeszczący bachor, z dużą głową zupełnie niepodobny do dziecka pozostawionego na chwilę bez opieki. Nie odziedziczył co prawda urody po mamusi - Mamonie, ale wyrastał z reguły na ponurego i złośliwego człowieka. Dużo spał, często jadł i nie garnął się do żadnej roboty. Starzy Warmiacy zwykli mówić o takich hultajach: Tan szurek to taki nicpun i urzis, że chiba mamun w łam siedzi. Aby zabezpieczyć się przed podmianą, do kołyski dziecka wkładano kawałek żelaza, np. igłę, lub też strzałki piorunowe, srebrne medaliki, pierścionki i złote monety. Kiedy doszło już do nieszczęścia czasami rodzice starali się o zwrot podmienionego potomka. Trzeba było w tym celu wynieść odchowanego już odmianka za krównię* i położył na kupie gnoju. Następnie należało bić go święconą rózgą do momentu aż Mamona litując się nad płaczem swojego szczenięcia zwróci ludzkie dziecko. Mówi się, że boginka z reguły nie przychodziła, natomiast często powtarzany obrzęd dawał rezultaty w postaci wewnętrznej odmiany bachora – przestawał się lenić oraz nabierał szacunku do starszych. *krównia – obora
ZMORA, zmara - to dusza żywego człowieka, która podczas snu opuszcza ciało, aby dusił i wysysał krew i siły życiowe z innych śpiących. Przybierała postać chudej, półprzezroczystej wysokiej niewiasty o głowie porośniętej długimi, rzadkimi włosami, ogromnych oczach i smrodliwym oddechu. Bez trudu wślizguje się w każdą nawet najmniejsza szpareczkę, jednak do izby przybywała najczęściej przybierając najrozmaitsze postaci: ćmy, komara, myszy, żaby, a nawet słomki, nitki, kawałka drewna, czy jabłka. Zmora siadała ofierze na piersi, obejmuje wtedy łapami szyję tak, że ledwie oddycha a cienki jak szpila język wsuwa w usta śpiącemu aby nie mógł krzyczeć i ssie krew. Rano, znika niepostrzeżenie, a męczony przez nią człowiek budzi się wyczerpany, bez sił i chęci do życia. Powiadają, że zmarą mogło też stać się źle ochrzczone dziecko. Łatwo było do tego dopuścić, jeśli rodzice chrzestni pomylili się w czasie sakramentu i na pytanie, czego sobie życzą, zamiast wiary odpowiedzieli – mary. Gdzieniegdzie uważano, że marą jest trzecia lub siódma córka w rodzinie, niemniej mogła nią być każda kobieta – sąsiadka, ciotka, a nawet własna żona. Znano wiele sposobów by oszukać zmory: odwracając łóżko o 180 stopni, lub przestawiając w inny kąt izby, czy stawiając buty czubkami do drzwi na znak że człowiek wyszedł. Czasami dla ochrony stawiano miotłę częścią zamiatającą do góry - jednak nie zawsze odnosiło to skutek. Wymyślano zatem wiele metod na rozpoznawanie, kto jest zmorą. Do najpowszechniejszych należało zaproszenie na śniadanie. Otóż mówiono do duszącej zmory: przyjdź z żyłką na śniadanie, a następnego dnia osoba, która była marą przychodziła na śniadanie z żyłką. Czasem sposobem na rozpoznanie było "naznaczenie" mary na przykład przez skaleczenie. W tym celu. Rzucano na przykład w marę objawiającą się pod postacią żaby nożem, a rano przychodziła skaleczona sąsiadka. Aby rozpoznać marę końską, obcinano koniowi grzywę zaplecioną w warkoczyk i tłukło się ją kamieniem na progu stajni. W efekcie powinna pojawić się kobieta z potłuczonymi palcami. Zmora znęcała się nie tylko nad ludźmi i końmi, ale były też zmory duszące wodą, drzewa iglaste, ptaki, a nawet ogień.
ŻYTNIA BABA, południca – Demon zbożowy rodzaj południcy atakującej ludzi pracujących w polu. Objawiała się jako wysoka, biało odziana, chuda pomarszczona postać z długimi pazurami i zębami ostrymi jak sztylety. Powiadano, że południce powstawały z brutki* - kobiety, która zmarła tuż przed swoim ślubem, lub wkrótce po nim, stąd też jej biały strój. Jej nadejście zwiastowało zwykle falowanie kłosów żyta na polu. Należało wtedy rzucić się czym prędzej na ziemię i czekać aż demon zniknie. Śmiałkom, którzy tego nie uczynili łamała ręce i nogi, dusiła i zsyłała paraliż a czasem nawet urywała głowę. Zostawione w polu bez opieki dzieci zabijała od razu, bądź zakopywała żywcem pod miedzą. Po zakończeniu żniw zimowała pod ziemią. * brutka – panna młoda
Tomasz Czerwiński – Biblioteka CKB Gietrzwałd
Rysunki wykonała Alicja Czerwińska